Dogrywka

Nihil novi. Rozpoczynając przygodę z „Last Round”, ostateczną – jeśli wierzyć tytułowi – wersją „Dead or Alive 5”, warto zajrzeć do opcji.
Nihil novi. Rozpoczynając przygodę z „Last Round”, ostateczną – jeśli wierzyć tytułowi – wersją „Dead or Alive 5”, warto zajrzeć do opcji. Dokonacie tam wyboru jednego z trzech rodzajów fizyki biustów, a jest to wybór istotny, bo na falujące piersi będziecie patrzeć bez ustanku. Paradoksalnie, seria odsądzana od czci i wiary za seksizm, zbudowała swoją tożsamość w oparciu o silne, kobiece bohaterki i przenicowaną pornograficzną ikonografię. Seks to dla Team Ninja marketingowy wabik, ale także nieodzowny element konwencji. Mówimy o grze, której spin-offy są jednocześnie symulatorem plażowej siatkówki i weekendowego shoppingu; o grze, w której na każdą bohaterkę przypada ponad trzydzieści kostiumów. Ujmując to eufemistycznie, nie nadają się na zimę. 



Oczywiście, jeśli poświęcicie grze wystarczająco dużo czasu, erotyka stanie się wyłącznie sztafażem – efektownym i przykuwającym uwagę, ale jednak sztafażem. Przestaniecie zwracać uwagę na krople potu spływające po skórze, na ciała oblepione piachem i błotem, przestaniecie delektować się orgazmicznymi reakcjami zawodniczek na zwycięstwo. Podniesiona do pełnego HD oprawa graficzna daje czysto estetyczną satysfakcję (modele bohaterów wyglądają lepiej niż kiedykolwiek, a napakowane detalami areny zostały wzbogacone o dyskretne efekty świetlne), lecz nową jakością w „Dead or Alive 5” jest przede wszystkim animacja w stałych (akcent) sześćdziesięciu klatkach na sekundę. To rzecz, która w trójwymiarowej bijatyce powinna być standardem. Zwłaszcza gdy rzeczona bijatyka skrywa tak bogaty i zbalansowany system walki. 

  

O rozgrywce w „Dead or Alive” warto myśleć jak o zabawie w odgadywanie priorytetów, w której papier, nożyce i kamień zastępują combosy, rzuty i reversale (przechwyty są wizytówką serii, kombinacje różnią się w zależności od wysokości ataku i jego charakteru). Seria jako jedna z niewielu promuje defensywną strategię i daje nam do dyspozycji pokaźny arsenał uników, ucieczek z rzutów, dashów, swayów i counterów. O dobrym balansie rozgrywki stanowi z kolei walka przy ścianie (lub na krawędzi areny), w której ofensywnie usposobieni gracze zawsze są uprzywilejowani. Z jednej strony mamy więc atak, czyli próbę przyparcia oponenta do muru lub wykorzystania na swoją korzyść architektury wielopoziomowych aren. Z drugiej – uważne zbijanie, blokowanie i przechwytywanie kolejnych ciosów. Nowością w „piątce” był atak zwany Critical Burst, odpalany po uprzednim ogłuszeniu przeciwnika, czyli tzw. Critical Stun. Jego poprawne wykonanie było gwarancją solidnej przewagi i w „Last Round” ten stan rzeczy nie uległ zmianie. Skład bohaterów został nieznacznie zoptymalizowany (pakerskie postaci w rodzaju Bassa czy Tiny mają nieznacznie większe opóźnienie po mocniejszych ciosach), a nowi zawodnicy w rodzaju małoletniej Honoki czy wracającego po prawie dwóch dekadach nieobecności Raidou idealnie wpasowują się w całą ekipę. Podobnie zresztą jak reprezentanci marki Virtua Fighter (Pai, Akira, Sara, Jacky) – z racji technicznych i systemowych podobieństw obydwu gier to wciąż najsensowniejsza gościnna wizyta w historii gatunku. 



Za sprawą świetnie animowanych ciosów i pełnych atrakcji aren pojedynki zamieniają się w orgię kinetycznej energii. Na jednej z plansz żołnierze przygotowują się do odparcia ataku wroga w bliskowschodnim miasteczku (można oberwać z bazooki), na innej walczymy w środku zalanej ogniem rafinerii. Jest płynnie, ładnie i efektownie, a twórcy z Team Ninja zadbali również o to, by nie było nudno. Są tryby tagowe (daleko im do poziomu Tekkena, ale darowanemu koniowi...), jest Time Attack, Survival, galeria, w której możemy nagrywać pojedynki i fenomenalny moduł treningowy. Wreszcie, wisienka na torcie, niepozbawiony kampowego uroku tryb fabularny. Oczy bolą, uszy pieką, lecz twórcy wywiązują się z podstawowego zadania i używają pretekstowej historyjki, by wprowadzić nas w arkana mechaniki. „Dead or Alive 5 Last Round” jest na tym polu tytułem absolutnie spełnionym. 



Fakt, że płatne dodatki wciąż zalegają na półkach e-shopów, nie przynosi twórcom chluby – po „finałowej edycji” spodziewałbym się raczej kompletnego wydania. Pomijając jednak szczegół wynikający najpewniej z ekonomicznej kalkulacji, „Dead or Alive 5 Last Round” to świetna gra. W 1997 widzieliśmy w niej ledwie klon „Virtua Fightera”. Dziś tytuł wyprzedza nieznacznie konkurencję z peletonu trójwymiarowych bijatyk. Zaś jeśli świetna oprawa i przemyślany system walki to dla Was niewystarczające argumenty... cóż, będziecie bić się w pierś.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones